MoimZdaniem.net - forum

Pełna wersja: 100 dni Obamy
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

admin

Po stu dniach prezydentury Baracka Obamę dobrze ocenia 65 proc. Amerykanów (badania Gallupa). To dużo czy mało? W gruncie rzeczy - normalnie. To dokładnie średnia notowań dziesięciu poprzednich prezydentów USA po ich stu dniach. Wyższe poparcie mieli Kennedy i Reagan, niższe Clinton i obaj Bushowie, takie same - Carter.

Ważne jest, że Amerykanie przestają patrzeć na Obamę przez pryzmat pierwszej historycznej prezydentury czarnoskórego, a zaczynają go oceniać po tym, co robi. Dla 14 proc. najważniejszym jego osiągnięciem jest poprawa wizerunku Ameryki w świecie, dla 10 proc. - pakiet naprawy gospodarki.


Ale też 14 proc. uważa, że największą porażką Obamy są zbyt duże koszty ratowania banków oraz to, że za bardzo zadłuża kraj. 7 proc. - że zbyt zaprzyjaźnia się z wrogami USA.

I te pozytywne liczby, i te negatywne są niskie. Bo Amerykanie wciąż przyglądają się Obamie.

Po stu dniach wątpliwości nie mają tylko zawodowi oceniacze - prawicowi i lewicowi. Choć David Broder w "Washington Post" zastrzega, że sto dni "to zaledwie uwertura do pierwszego aktu opery", że "sopran dopiero otworzy usta do arii, którą będzie reforma służby zdrowia", a "baryton wyjdzie na scenę przy pierwszym kryzysie międzynarodowym", to liberalny komentator uważa, że był to "początek brawurowy", a Obama już zdał "test, czy może być udanym prezydentem".

Tak samo prosto, choć odwrotnie, ocenia sto dni Fred Barnes z konserwatywnego tygodnika "Weekly Standard". Przyznaje, że Obama jest "bystry i przekonujący", ale twierdzi, że "miesiąc miodowy zaraz się skończy", bo jego polityka gospodarcza i międzynarodowa poniesie fiasko.

Nie ma na razie podstaw ani do pierwszej, ani do drugiej opinii. Obama podjął już decyzje zarówno odważne i słuszne (zakaz tortur czy wyrzucenie szefa General Motors), jak i dziwaczne (uśmiechy i uściski z dyktatorem Wenezueli Hugo Chavezem) lub czysto teatralne (obiecywanie nierealnego całkowitego rozbrojenia nuklearnego świata).

Obama pokazał też wielkie zdolności organizacyjne i propagandowe. Mniej sprawnego prezydenta liczba skandali z kandydatami na ministrów już by pogrążyła. Obama szybko wyszedł z tego obronną ręką. Nawet zdołał jednego z podejrzanych o niepłacenie podatków kandydata - sekretarza skarbu Tima Geithnera - do ministerstwa wepchnąć.

W wielu sprawach Obama wciąż sonduje swe możliwości lub dopiero tworzy strategię. Nie wiemy np., jaka będzie jego ostateczna polityka wobec przemysłu samochodowego, Iranu, Kuby czy - co z polskiego punktu widzenia najważniejsze - Rosji. Wśród jego doradców są tacy, którzy z grubsza wierzą, że Rosja jest dziś dyktaturą, bo przez ostatnie 20, a zwłaszcza osiem lat, była przez Zachód i USA upokarzana.

Ale są i inni, którzy mówią po cichu, że deklaracje o "zresetowaniu stosunków" i przeprosiny za "dryf" polityki rosyjskiej Busha to tylko taktyka. Jak mówił mi jeden z nich, "nie chcemy, by Moskwa czy Teheran mieli bez końca wymówkę z Busha, chcemy ich zmusić do współpracy na naszych warunkach".

Ocena Obamy - przez Amerykanów i historię - będzie zależała od konkretów. Czy zdoła wycofać siły USA z Iraku bez pogrążenia tego ledwo-ledwo uspokojonego kraju znów w chaosie? Czy poprawi sytuację na pograniczu afgańsko-pakistańskim? Jeśli mu się to uda, jeśli nie dopuści do kolejnych zamachów al Kaidy na Amerykę, oskarżenia prawicy, że jest miękki, będzie można włożyć między bajki. Ale jeśli mu się nie uda?

Gdyby Obama zdołał za rok wprowadzić USA na ścieżkę trwałego wzrostu gospodarczego bez zadłużenia kraju po uszy (po szyję już jest), będzie mógł się śmiać z okrzyków na ulicach, że jest socjalistą. Ale jeśli nie?

Dla Barnesa Obama jest "jak facet, który spada z wieżowca i w połowie drogi krzyczy: - Na razie wszystko w porządku!". Dla Brodera Obama "pokazał już mistrzostwo w sztuce uprawiania prezydentury".

Jedno i drugie jest nieprawdą. Obama podczas swych stu dni w Białym Domu potwierdził to, co pokazał w kampanii wyborczej - że jest wyśmienitym politykiem. Na ocenę, czy jest wielkim prezydentem, trzeba poczekać.